Co wolno naszym dzieciom? Wolno im biegać boso po placu zabaw, lepiej nie, bo tyle tam zarazków. Wolno im lizać śnieg w zimę. Oj, na pewno nie. A czy mogą zniknąć nam z oczu? Zrobić coś po kryjomu, samodzielnie. Czy mamy momenty, że nie wiemy gdzie jest i co robi nasze dziecko?

Myślę sobie, że nasi rodzice byli patologiczni. Tylko oni o tym w ogóle nie wiedzieli. Wtedy w tamtych czasach nikt się niczym nie przejmował tak jak teraz. Mam wrażenie, że teraz bardziej się boimy. Wydaje nam się, że jest więcej zagrożeń. Mnie się wydaje, że to nieprawda. Owszem więcej o tych zagrożeniach słyszymy, bo są media. Wcześniej te informacje nie docierały tak szybko, nie było ich aż tyle. Ale czy przez to, kiedyś było bezpieczniej, nie sądzę.

Wychowywałam się na Grochowie i Mokotowie. Grochów sam w sobie jest szkołą życia. Za to Mokotów to jedna wielka przygoda. Babcia mieszkała przy parku Morskie Oko, ile razy ja się już mogłam topić, kiedy próbowaliśmy łapać kijanki. Ile razy mogłam się zabić na sankach. Tak na sankach, bo zjeżdżaliśmy z bardzo stromej góry, trzeba było na dole zmieścić się w wąski przesmyk pomiędzy ogrodzeniem by jechać dalej, kto się nie wyrobił z całą siłą walił w mur. Byłam w wieku mojego syna, kiedy sama biegałam po parku, nie znałam się jeszcze na zegarku, a zawsze wracałam na obiad. No dobra, czasem mnie szukali. A co wolno mojemu dziecku. Wolno mu wychodzić i bawić się z dziećmi na zamkniętym osiedlu. Może także, tylko jak zapyta, pójść sam do najbliższego sklepu poza osiedle i wrócić jak najszybciej się da.

Pamiętam jak byłam nieco starsza i skakaliśmy z garaży na górę usypanych liści. Pamiętam, że ciągle ktoś z nas miał złamaną rękę, nogę lub wybity ząb. Ja sama załatwiłam sobie górną jedynkę na trzepaku. Po latach chodzenia nieco szczerbata, moi rodzice się zlitowali i w 8 klasie podstawówki zanim poszłam do liceum, zaprowadzili mnie do dentysty, by dorobić uszczerbiony kawałek zęba. W końcu szłam do liceum, musiałam jakoś wyglądać. Notabene muszę im za to podziękować, w liceum poznałam męża, pewnie z tym uszczerbionym zębem, byłoby znacznie trudniej go poznać. Założę się, że teraz połowa z Was szuka mojego zdjęcia i przygląda się moim zębom. A moje dzieci, nie wiem czy wiedzą co to trzepak. O zabawie w tramwajarza nie wspomnę. A Wy pamiętacie?

Codziennie walczę ze sobą, by dać dzieciom jak najwięcej wolności, swobody, jak najmniej niby sterować, wpływać na ich zabawę. Wierzę, że tylko wtedy mają szansę na normalny, harmonijny rozwój. Moje dzieci wychodzą same na podwórko. Biorą rower, hulajnogę, kredę do mazania po chodnikach. Starszy przychodzi czasem po dziwne rzeczy. Wiecznie buduje gdzieś bazy na osiedlu, znosi tam swoje skarby. Nikt z dorosłych nie może wiedzieć gdzie jest baza. Mam więc momenty, że nie wiem gdzie są moje dzieci. Ufam, że sobie radzą.

Ale codziennie muszę ze sobą walczyć, by im na różne rzeczy pozwalać, bo gdzieś wewnętrznie mam ogromny opór, strach i ciągle się o nich boję. A nie chcę, by mój strach przeszkadzał im dorastać. Nie chcę by pamiętali mnie jako matkę, która ciągle mówiła, nie wolno, nie rób tego, uważaj. Jak mają się sami czegoś nauczyć, jak mają wyrobić sobie własny instynkt jak ja ciągle będę w gotowości. Dlatego pielęgnuję w sobie bycie patologicznym rodzicem. Takim, który czasem coś oleje, czegoś nie dopilnuje, na coś przymknie oko. Chcę być takim rodzicem, który podąża za dzieckiem, a nie go prowadzi. Takim, który wspiera i pomaga, kiedy jest potrzeba, ale nie robi tego za dziecka. Takim rodzicem chciałabym być, są dni, że czasem mi się to udaje.