Do tej pory traktowałem bieganie jako formę odskoczni, relaksu, czasami chęci wyżycia się po całym dniu. Wychodzisz wieczorem kiedy jest już chłodniej, ciszej i jest pusto na ulicach i chodnikach. Biegniesz po to by się pozytywnie zmęczyć, posłuchać własnego pulsu, czasami powalczyć z własnym ciałem. Nikt nie dyktuje ci tempa, biegniesz gdzie chcesz, jak chcesz i ile chcesz (oczywiście pod warunkiem, że nie masz planów treningowych). 

Któregoś pięknego dnia przyszła do mnie żona (Marta), oznajmiając że startuje w TheColorRun. Odpowiedziałem – super, powodzenia, to ja porobię zdjęcia. Niestety nie poskutkowało. Przez miesiąc dzień w dzień słyszałem pytanie – czy już się zapisałeś. No i się złamałem (a raczej nie miałem wyjścia) – kupiłem bilet na 20 godzin przed startem (oczywiście później miałem gadane, że jakbym zapisał się wcześniej to bym zapłacił mniej). Standard.

Pierwszy TheColorRun w Warszawie

Przed startem od znajomych usłyszałem sporo negatywnych opinii o „kolorowym biegu”, który się odbył już wcześniej w Warszawie. A to, że proszek gryzie w oczy, że się kicha, kaszle, że proszku starcza tylko dla pierwszych a później sypią z ziemi i co ważniejsze, że farbuje. Myślę sobie, bony na NB w pakiecie startowym dają dwa tylko po to aby kupić buty przed biegiem jak i po ich przefarbowaniu 😉

Okazało się jednak, że poprzedni „kolorowy bieg” nie miał nic wspólnego z TheColorRun (poza podobną nazwą), a proszek, który został przywieziony kontenerami na TheColorRun, to nic innego jak mąka kukurydziana z naturalnymi, zmywalnymi w zimnej wodzie barwnikami.

TheColorRun to coś więcej niż bieg

Idea wzięcia udziału w wyścigu była zaprzeczeniem wszystkiego, co mi sprawiało przyjemność w bieganiu. A jednak, jak tylko się z Martą stawiliśmy na starcie przed Stadionem Narodowym, to oboje stwierdziliśmy – będzie fajnie. Co chwila wpadaliśmy na kolejnych znajomych, ustawiających się w (jeszcze) białych strojach. Już przed biegiem zaczęła się jedna wielka impreza. Była rozgrzewka w towarzystwie 10k osób, była meksykańska fala, było tańczenie i śpiewanie. Jeszcze nie wystartowaliśmy a już się ubawiliśmy. Mam wrażenie, że największym wyzwaniem dla uczestników chyba było przetrzymanie, otrzymanej w pakiecie startowym, nieotwartej torebki z kolorowym proszkiem do linii mety. Część już starowała niewiele widząc 😉

Szczęśliwe 5K z przyjaciółmi

Start i tu zaskoczenie – w końcu ktoś pomyślał i nie wystartował ponad 10k osób równocześnie. Przez linię startu przebiegaliśmy w grupach 500 osobowych co ok 3-4 minuty. Przez to na trasie było luźno, wesoło i jednocześnie każdy mógł zostać dokładnie obsypany tonami kolorowego proszku na każdej z czterech stref. Nie sposób było się nie śmiać z siebie czy na widok innych pełnych koloru uczestników. Nie było przepychania, ścigania się z czasem, deptania po piętach. Na mecie białe zostawały chyba tylko (i to nie zawsze) totalnie roześmiane zęby.

Kolorowy bieg to nie koniec

Pomimo nie najwolniejszego tempa biegu, wpadając na metę m.in. wraz z Martą, Marią Górecką i Agatą Lipiec rzuciliśmy hasło – biegniemy jeszcze raaaaz. Wszak jeszcze nie wszyscy wystartowali. Jednak widząc moc atrakcji czyhających na finiszujących, drugie kółko zamieniliśmy w bieg na bieżni dla fundacji w strefie „Podziel się kilometrem”. Za linią mety można było spotkać kolejnych znajomych, malować (sobą) murala, odpocząć w strefie relaksu, napić się, zjeść czy pobawić się przy scenie. Na koniec został oczywiście deser – TheColorSplash – tysiące torebek z kolorowym proszkiem wybuchających w jednym momencie (spoko, kto nie wytrzymał do tej chwili dostawał nową torebkę). Po imprezie pozostawało tylko jedno pytanie… Jak wsiąść do samochodu i go nie pobrudzić. Widok osób z kolorowymi twarzami jadących w autach, siedzących w torbach na śmieci – bezcenne.

Nie byłeś? Jedź 20 września do Krakowa

TheColorRun to bieg, w którym nie musisz biec, ważne abyś się dobrze bawił. Tu pomiar czasu zastąpiono uśmiechem, zabawą i kolorem. Dzięki temu możesz spokojnie przyjść z niebiegającą na co dzień rodziną czy przyjaciółmi tak jak m.in. wyjątkowo wybiegany i kontuzjowany Paweł Lipiec idący z córką na baranach (szacun), czy Maria Górecka biegnąca z Helenką w wózku. To bieg dosłownie dla wszystkich. Nie żałuję, że dałem się namówić i na pewno dam się pokolorować w przyszłym roku. A zdjęcia – każdy uczestnik może znaleźć siebie na stronie FotoMaraton.pl. I w dodatku można wyszukiwać po numerach startowych!

PS. Z nowych butów żony jak i z nowego wózka Marii Góreckiej kolorki, bez najmniejszego problemu zeszły.

PS 2. Z foteli w samochodzie też.

PS 3. Paweł doszedł.

na blog 1

foto_clr15w_01_rzs_20150627_174544

foto_clr15w_01_gbs_20150627_172941

IMG_2816

IMG_2768

 

Wpis gościnny by Michał