Kim są kolekcjonerki chust? A może sama już nią jesteś? Jaka siła pcha nas do zakupu kolejnej chusty?

Zaczyna się bardzo niewinnie. Wtedy kiedy jeszcze wcale nie chodzi nam o chusty. Kupujemy lub dostajemy od koleżanki/siotry chustę, żeby móc nosić dziecko. Często zaczynamy od elastycznej (zupełnie niepotrzebnie, ale o tym kiedy indziej). Potem przychodzi kolejny level. Chusta tkana skośno-krzyżowo, najczęściej bawełniana w paski lub gładka ze splotem diamentowym. Nagle jedna chusta przestaje nam wystarczać. Potrzebujemy kolejnej, najlepiej w innym rozmiarze. Jeśli mamy chustę długą (4,6 lub 5,2) szukamy krócizny (3,6-3,8), Jeśli mamy krótką chustę szukamy długiej lub średniej (4,2). Każdy powód jest dobry.

Potem odkrywamy świat żakardów i domieszek. Oglądamy wzorzyste chusty w Internecie. Co kogo kręci, kwiaty czy romby, jaskółki czy ślimaki. Chcemy je dotknąć, mieć, ponosić, sprawdzić. Jesteśmy ciekawi czy lepszy len a może konopie, a może łagodny jedwab na lato, a mięciutka wełna na zimę. Czy chusta dobrze nosi.

“Nośna, złamana, limitowana, poniesie każdy ciężar” Wystarczy takie hasło reklamowe i już chcemy ją mieć. I zatracamy się.

IMG_6853

Po chwili nie mamy 2 chust, tylko co najmniej 5. Do tego chusta kółkowa. Nosidło też będzie potrzebne. Chcemy poznać i wykorzystać wszystkie opcje noszenia. Kręci nas to. Jest jak hobby, a może jak nałóg. Na hasło: chusta limitowana, nasze źrenice się rozszerzają, skóra staje się wilgotna. Pragnienie tak silne, że tylko brak kasy może nas powstrzymać. Ale wtedy sprzedajemy jedną lub dwie chusty z naszego stosu, te z którymi jest nam się najłatwiej rozstać i kupujemy kolejną. Jesteśmy na forach, grupach na fb, spotykamy się z innymi chusto świrami. Macamy sobie chusty. Wymieniamy, pożyczamy.

W domu mamy na chusty specjalną półkę. Każda porządna chustoświrka ma całkiem niezły, zadbany stos. Pierzemy, prasujemy, składamy w kostkę, lub zwijamy. Układamy i robimy zdjęcia. Najlepiej jakby były dopasowane kolorystycznie.

IMG_6836

IMG_6825

Nagle na rynek wchodzi nowa firma, jest totalny szał, każda musi mieć nową chustę. Kombinujemy. Mężom już nic na ten temat nie wspominamy, że chcemy kupić coś co kosztuje nieraz kilkaset złotych. Nie zrozumieją. (I chyba nie ma się co dziwić, co poniektóre jakby sprzedały swoje stosy to by mogły za to polecieć na wakacje z All Inclusive). Może lepiej dla tych mężów, że nie wiedzą. Znajomi, zwłaszcza Ci wózkowi, pukają się w głowę. A my mamy małe dziecko, zwariowałyśmy w temacie chust. Chcemy zbawić świat. Każdemu zachwalamy korzyści noszenia w chuście. Nawet jeśli czasem ktoś tego nie chce słuchać.

Co poniektórzy na fali tego narkotyku chustowego robią kurs doradcy. Nie mam nikogo konkretnego na myśli. Ja będę utrzymywać, że kurs doradcy robiłam z innych przyczyn.

Kiedy to się kończy i czy kończy się w ogóle. Dopóki masz małe dzieci, stan jest poważny, nic Ci nie pomoże i jeśli już jesteś w tym nałogu to z nim nie walcz. W końcu od tego się nie umiera, a ile radości. Mija to, wyrasta się z tego. Dzieci wyrastają z noszenia. Chusty kurzą się w szafie. I choć wiesz, że gdzieś na nie czeka kolejny chuścioszek wraz z matką, która jeszcze nie wie w co się pakuje. Ty odwlekasz moment sprzedaży. Te chusty to dla Ciebie jak skarb. Jak sprzedajesz to zastrzegasz sobie prawo pierwokupu. Chcesz mieć pewność, że gdybyś chciała, była na głodzie, to chusta będzie mogła do Ciebie wrócić.

P.S. Dziś są moje urodziny, od prawie 3 lat jestem doradcą. Uczę rodziców wiązać dzieci w chustę. Gdyby mi to ktoś powiedział parę lat temu. Nieźle bym się uśmiała. Kolekcjonowanie chust to był jeden z przyjemniejszych nałogów w moim życiu. Już tego nie robię, bo nie mam po co. Mam tylko chusty konsultacyjne, dla Was.