Dokładnie tak wyglądała Wielkanoc u nas 3 lata temu. Zdążyłam usiąść do stołu z rodziną i podzielić się jajkiem, a potem odeszły mi wody.

Można więc powiedzieć, że miałam wyjątkowo rodzinny poród. Ponieważ przy pierwszym porodzie popełniliśmy masę błędów np. za szybko pojechaliśmy do szpitala, pozwoliłam by podali mi oksytocynę itp. Przy drugim porodzie byłam już bogatsza o doświadczenie. Przede wszystkim byłam umówiona z położną. I to mi dało ogromne poczucie bezpieczeństwa, że cokolwiek się będzie działo, będę miała wsparcie, że moje zdanie będzie brane pod uwagę, że będę traktowana z szacunkiem, zrozumieniem, że ktoś mi da przestrzeń do emocji i tego co przeżywam.

Wszystko zaczęło się przed godziną 9 a o 10.58 Julianka była już na świecie. Tak jak nie znoszę być w ciąży, tak poród jest dla mnie wyjątkowym przeżyciem i to co się dzieje przez następne tygodnie. Jednak ważne jest to, byśmy same wcześniej o to zadbały. Zatroszczyły się o siebie. Usiadły i pomyślały, co jest dla nas ważne, o co chcemy zadbać.

Przy pierwszym porodzie jak to zwykle bywa, poszłam na żywioł. Niech się dzieje co ma się dziać i tyle. Nie wierzyłam, że mam na cokolwiek wpływ. I to był mój ogromny błąd, że nie szukałam informacji, ze strachu wolałam o tym nie myśleć i nie planować. Jakoś to będzie, jakoś być musi. Nie ja pierwsza i nie ostatnia. Przy drugim porodzie dobrze już wiedziałam jakie są moje potrzeby i oczekiwania. Przede wszystkim chciałam mieć wsparcie położnej lub douli. Po drugie stałą obecność mojego męża do samego końca. Po trzecie konsultowanie ze mną wszelkich spraw medycznych jeśli jakieś miały by miejsce takie jak: podanie oksytocyny, nacięcie krocza itp. Zależało mi także na możliwości podania znieczulenia, ponieważ miałam fatalne wspomnienia z pierwszego porodu. Jak się później okazało znieczulenie nie było potrzebne, ani możliwe. Akcja posuwała się bardzo szybko. Położna naprawdę wykonała bardzo dobrą robotę, podeszła do mnie psychologicznie, bo strasznie panikowałam, że mnie pytają, czy rodzę w izbie przyjęć czy chce iść na górę do sali. W końcu zdecydowałam się doczłapać na górę, bo nie miałam pojęcia, że już rodzę i wydawało mi się, że to będzie trwało jeszcze wieki. Tymczasem z pomocą położnej urodziłam chwilę po wejściu do sali, na stojąco… przy drabinkach. Zdziwiona, że o to już koniec i że skurcze parte nie muszą trwać całe wieki.

Bardzo się cieszę, że nie dostałam znieczulenia. Teraz wiem, jak znieczulenie opóźniło akcję pierwszego porodu i jak za tym poszły inne decyzje. Teraz też wiem, jak się czułam fatalnie po pierwszym porodzie, a ile energii, siły i witalności było we mnie kiedy urodziłam Juliankę. Cieszę się, że urodziłam naturalnie dwa razy, ale zupełnie inaczej wspominam drugi poród. Który był dla mnie niesamowitym przeżyciem, który naprawił moje spojrzenie na temat porodu, bólu i strachu. Tak jak po pierwszym porodzie, przez 2 lata mówiłam, że już nigdy więcej. Tak po drugim porodzie, mogłabym rodzić i następnego dnia.

Jak różne mogą być doświadczenia i jak bardzo wpływają potem one na nasze życie, tego nawet nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Zamierzam mojej córce opowiadać o porodzie, nie straszyć jej, tylko budować w niej przekonanie, że jest to piękne i naturalne. Chwile, które spędziłyśmy tylko we dwie, skóra to skóry. Kiedy ją przytulałam, karmiłam i wąchałam. Rozmawiałam z mężem, śmialiśmy się. Było tyle emocji, radości, miłości.