Ostatnio myślę sobie dużo o takiej kwestii, jak to jest i czemu tak jest, że inne dzieci nie denerwują nas tak bardzo jak nasze. Jak to jest, że mamy więcej przestrzeni na zachowanie innych dzieci, a zdecydowanie mniej na to co robią nasze. Dlaczego pozwalamy sobie na zupełnie inne zachowanie do naszych dzieci, a cudze w podobnej sytuacji traktujemy zupełnie inaczej. Aż wreszcie, czemu potrzeby innych dzieci, są dla nas często ważniejsze od potrzeb naszego dziecka. 

Na pewno wpływ na to wszystko ma kilka czynników. Jak dużo czasu spędzamy z własnymi dziećmi, w jakim są one wieku, czy ktoś nam pomaga w ich wychowaniu, albo w innych rodzicielsko-domowych czynnościach. Piszę o tym dlatego, że moim zdaniem bardzo trudne jest wychowywanie dziecka w pojedynkę. Nie mam tu tylko na myśli samotnych rodziców, ale także takich rodziców, którzy spędzają o wiele więcej czasu niż ten drugi rodzic, np. z powodu pracy.

Jeśli to właśnie my jesteśmy większość czasu z dziećmi w domu, to naturalne jest to, że mamy coraz mniejszy dystans do wszystkiego. Do tego dochodzi zmęczenie, rutyna. To nie są czynniki, które pomagają nam być empatycznym rodzicem. Nie jesteśmy też w stanie dać tej uwagi naszemu dziecku, zawsze kiedy jej potrzebuje, jeśli nasze potrzeby nie są zaspokojone.

Jednak dzieje się coś dziwnego, jeśli pomimo tego, że jesteśmy zmęczeni, to dalej jesteśmy w stanie zupełnie inaczej potraktować inne dziecko, które tak samo jak nasze wylało sok na podłogę i właśnie je rozmazuję rękoma. Mam wrażenie, że swoje dziecko zawsze traktujemy surowiej, mamy od niego większe oczekiwania, większe wymagania. Te same rzeczy robione przez różne dzieci, zawsze bardziej będą nas złościć i denerwować w naszych dzieciach.

Myślę, też że to w jak szybkim tempie się denerwujemy, zależy trochę od tego, jak szybko ktoś się na nas denerwował, kiedy byliśmy dzieckiem. Ważne jest to, by uświadamiać sobie skąd się bierze ta złość i co z nią możemy zrobić. A także czy mamy jakieś narzędzia, które pomogą nam w tym by ta złość przychodziła rzadziej, albo nie była tak silna. Chociaż z drugiej strony jeśli ona już przychodzi, to walka z nią i jej tłumienie nie ma specjalnie sensu. Istotne jest jednak jak ją okazujemy. To nie jest tak, że nie możemy pokazać złości. Ale zamiast krzyczeć na dzieci, krzyknijmy sobie po prostu: „Jestem wściekła! Jestem dziś tak cholernie wściekła, że chce krzyczeć i tupać nogami”

Kolejna sprawa jest taka, że nie możemy być za długo sami z tymi naszymi rodzicielskimi trudnościami. Jeśli nie mamy wentyla, prędzej czy później wybuchniemy. Zazwyczaj na dziecko i to będzie raczej próba rozładowania naszej frustracji niż to, że dziecko coś znowu zrobiło. Poszukajmy sobie własnego wentyla. To u każdego może oznaczać zupełnie coś innego. U mnie najlepiej się sprawdza poczucie, że mam przyjaciółkę do której zawsze mogę zadzwonić, która mnie wysłucha, która mnie wesprze, ale też nie oceni i nie będzie mi dawała rad, które nic dla mnie nie znaczą, chyba że sama o nie poproszę.

Możliwość wygadania się drugiej osobie jest dla nas nieoceniona. Dobrze żeby to też był rodzic, lub ktoś komu te nasze sprawy są bliskie, bo będzie łatwiej o tym porozmawiać. Naprawdę czasem nie potrzebujemy nic więcej, niż rozmowy z drugim człowiekiem. Poczucia bycia z kimś w ważnej relacji, gdzie obie strony mogą na siebie liczyć. O taką relacje warto dbać, bo poczucie, że nie jesteśmy sami, daje nam ogromną siłę. A czasem zwykła rozmowa, lub chociaż sms do przyjaciółki może zadziałać, że my poczujemy się lepiej. Trzeba najpierw zadbać o siebie, by móc się zatroszczyć o kogoś innego.