Mam czasem bardzo złe sny. Myślę, że każda matka je ma. Ze strachu przed tymi projekcjami nocnymi, nie będę ich nawet próbować tu opisać. Kiedy budzę się i uświadamiam sobie, że to był tylko sen, mogę zacząć spokojnie oddychać, bo moje dziecko śpi obok i jest bezpieczne, nic więcej się wtedy nie liczy. Pomimo, że to tylko sen, strach o dziecko jest tak żywy i nieokiełznany, nikt mi wtedy nie powie: “no daj spokój, to był tylko zły sen”.

Skąd się bierze lęk, czy mamy na to wpływ by był mniejszy? Czy ten lęk nam w czymś pomaga czy wręcz przeciwnie, jest pewną przeszkodą?

Kiedy w wielkim supermarkecie nagle z oczu znika mi czterolatka, lęk mnie paraliżuje, ale jednocześnie motywuje to szybkiego działania. Myśli wtedy biegną bardzo szybko, analiza sytuacji plus matczyny instynkt często to połączenie pomaga mi szybko i sprawnie odnaleźć dziecko. Choć w tej konkretnej sekundzie trwa to całe wieki, a projekcje, które rodzą się w głowie, szybują w stronę złych scenariuszy, bo napędzone jest to wszystko tym lękiem.

Kiedy jednak w tym samym supermarkecie nagle z oczu znika mi siedmiolatek, już nie dostaje zawału. Jeszcze przez chwilę robię zakupy w spokoju zanim zacznę się rozglądać. Zazwyczaj znajduję go przy grach, klockach LEGO, proste prawda? Dla mnie proste ponieważ znam swoje dziecko, ufam mu, wiem jakie ma potrzeby i wiem gdzie go mogę szukać, a także wiem, że on mnie potrafi znaleźć. Lęk o starsze dziecko jest już mniejszy. Chociażby dlatego, że dłużej ten lęk oswajam. Rola czasu ma tu ogromne znaczenie.

Kiedy zostajemy rodzicami po raz pierwszy, lęk o dziecko jest dużo silniejszy niż kiedy na świat przychodzą nasze kolejne dzieci. Z czasem boimy się mniej a także mniej intensywnie. Z każdym kolejnym dzieckiem, nabieramy przestrzeni i dystansu. Ale wiem, że każdy z nas musi przejść przez tę drogę sam. We własnym tempie, na swoich zasadach. To my sami wyznaczamy rytm lękowi, to od nas samych zależy jak długo będzie on silny. Lęk jeśli jest zbyt silny, zaczyna nas kontrolować. Nie chodzi o to byśmy się nie bali, ale kluczem jest chyba to, by tak się bać, byśmy mieli nad tym kontrolę i byśmy my sterowali sytuacją, a nie ona nami.

Każdy z nas jest inny, ma inne doświadczenia życiowe. To w jakich rodzinach się wychowywaliśmy, czy mieliśmy rodzeństwo, jak reagowali na różne sytuacje nasi rodzice. To wszystko może mieć wpływ, bo bardzo często przenosimy to jak kalki na nasze rodzicielstwo. Nie bójmy się bać, ale przekuwajmy ten lęk o dziecko w coś dobrego. Niech on nas nie paraliżuje, tylko pomaga w podejmowaniu właściwych decyzji.

Dzieci są fantastycznymi radarami naszych emocji, możemy to maskować, ale one i tak wyczują nasz strach i same będą się bały. Obserwując ludzi, zwłaszcza tych lękliwych zauważyłam, że żyją oni za bardzo przeszłością lub przyszłością, albo jednym i drugim. Ciągle rozmyślają i analizują, co by było gdyby. Takie podejście do życia zabiera miejsce na optymizm. Ja się boję rozmyślać i gdybać. Boję się to robić z jednego prostego powodu. Ze strachu, że takim gdybaniem tylko ściągałabym na siebie nieszczęścia. A ja chcę żyć tu i teraz i cieszyć się tą jedną konkretną chwilą, póki jeszcze na nią mam wpływ.