Noszenie w chuście nieodłącznie kojarzy się z bliskością, budowaniem więzi, odpowiadaniem na potrzeby dziecka. Często babywearing jest wymieniany jako jeden z podstawowych elementów wychowywania dzieci w duchu rodzicielstwa bliskości. I faktycznie zazwyczaj tak jest, że ci którzy sięgają po chustę, sięgają po nią po to, by w najłatwiejszy sposób odpowiedzieć na potrzebę dziecka jaką jest potrzeba bliskości. Co jednak z rodzicami, którym obce jest rodzicielstwo bliskości.
Mają swoje inne poglądy i denerwuje ich bycie blisko dziecka. Czują się źle w swoim macierzyństwie/rodzicielstwie. Nie mają ochoty odpowiadać na każdą potrzebę dziecka, bo potrzeby dziecka nie są zgodne z ich potrzebami. Nie wyobrażają sobie nosić w chuście, myślą, że to nie dla nich. Nie chcą być wrzuceni poprzez chustę do jednego worka.
Pewna etolożka, dr Evelin Kirkilionis w wywiadzie dla Polityki opowiada o tym, że jesteśmy noszeniakami: „Genetycznie rzecz biorąc, ludzkie dziecko należy do noszeniaków. Od małp począwszy, dla nich wszystkich dotyk, bezpośrednia bliskość jest potrzebą podstawową, tej samej rangi co jedzenie. Dziecko pozostawione samo odczuwa to jako zagrożenie życia, co ma ogromne konsekwencje dla jego rozwoju. Z perspektywy naukowej pomysł, że niemowlę noszeniaka można rozpieścić noszeniem, okazuje się absurdalny.” Niesamowite, prawda? I dalej: „Niemowlę przychodzi na świat z programem stworzonym dla swojego gatunku więcej niż 4 czy 5 mln lat temu – bo tyle czasu upłynęło, odkąd przestaliśmy być koczownikami i zmieniliśmy tryb życia. Kilka milionów lat to jednak za mało, aby w naszych zapisach genetycznych mogły się dokonać jakieś większe zmiany. Genetycznie wciąż jesteśmy tamtymi koczownikami, a pozostawione w osobnym miejscu dziecko musi zawalczyć krzykiem, by ktoś zabrał je ze sobą, tak jakby walczyło o życie.”
Dlatego jeśli zostawiamy śpiące dziecko w łóżeczko i wychodzimy, ono potrafi się nagle obudzić, bo jego instynkt jest tak silny, że dziecko będzie nas szukać, nawoływać. Dlatego też z tego samego względu tak trudno odłożyć do łóżeczka, dziecko, które usnęło nam na rękach. Ono nie wie, że my będziemy tuż obok. Może nawet w tym samym pomieszczeniu. Ono nie wie, że jeśli zawoła to przyjdziemy, ono ma wbudowane w geny czujnik bezpieczeństwa, który uruchamia się automatycznie, jak tylko poczuje, że jest samo. Oczywiście dzieci są różne. Bywają takie, które swoim zachowaniem bardziej przypominają gniazdownika, czyli pozostawione w gnieździe/kołysce, czekają spokojnie na powrót matki. Jednak większość dzieci wcześniej lub później upomni się o naszą uwagę. No i czy to oznacza, że my mamy nosić dziecko na rękach zawsze i wszędzie, kiedy ono się tego domaga, nawet jeśli nie mamy na to siły, ani ochoty? No chyba nie. O tym też mówi etolożka: „Jeśli trzymając je na rękach (rodzice) czują się nieswojo albo wręcz walczą z bólem fizycznym, to takie noszenie przyniesie skutek odwrotny do zamierzonego. Wówczas lepiej będzie, jeśli poprzestaną na intensywnych zabawach z przytulaniem czy nawet na regularnym masażu dziecka, dając mu oprócz tego jakiś substytut noszenia, choćby kołyskę. No i będą oczywiście reagować na jego potrzeby.” Tak więc widzicie drodzy rodzice, wcale nie o to chodzi, że dziecko ma być stale na rękach. Ale na pewno ważne w tym wszystkim jest to, by go nie zostawiać by się wypłakało, ale poszukać innych możliwości na odpowiedzenie na jego potrzeby niż noszenie. To może być właśnie bujanie w kołysce, to może być pierś lub mleko, to może być nawet smoczek, zwłaszcza jeśli nie karmimy piersią. To może być także zorganizowanie sobie pomocy w postaci osoby trzeciej, która wyręczy nas w obowiązkach w trudnych dla nas momentach. Jeśli nie dajesz rady jako matka, nic złego się nie dzieje, masz do tego prawo. Ale masz też prawo szukać dla siebie pomocy i tak organizować sobie przestrzeń, by było Wam jak najlepiej.
Jak w tym wszystkim możemy się odnaleźć z chustą. A no możemy. Jeśli tylko przestaniemy traktować chustę jako pewną ideę, a popatrzymy szerzej, że jest to po prostu pewne narzędzie, które pomoże nam uspokoić i wyciszyć dziecko. Narzędzie dzięki, któremu odzyskamy wolne ręce, uśpimy dziecko i przełożymy do kołyski. Wcale nie trzeba paradować w chuście 3 razy dziennie po 1,5 godziny i istnieć w filozofii rodzicielstwa bliskości. Można chustę traktować dorywczo. Używać wtedy kiedy jest potrzebna. A w innych sytuacjach kiedy radzimy sobie bez chusty, nie używać jej wcale. Najważniejsze chyba w wychowywaniu dzieci jest danie sobie zgody na podejmowanie takich decyzji a nie innych, ale by były one nasze, własne, by były w zgodzie z nami samymi. Macierzyństwo nie powinno być rywalizacją, ani nie powinno być spełnieniem oczekiwań innych osób. Macierzyństwo powinno być dla nas. A tylko my same wiemy co dla nas i dla naszych dzieci jest najlepsze. Macierzyństwo nie powinno podlegać żadnej ocenie, ani krytyce. Powinno być wolne od wszelkich rad i sugestii, jeśli matka o to nie prosi. Bycie mamą to najbardziej naturalna rzecz na świecie, zaburzona niestety przez ostatnie lata. Zbyt dużo wzorców, zbyt wielki chaos, ogrom niepotrzebnym informacji. Nieobalone mity, niepotwierdzone fakty. Czasami myślę, że trudno być mamą w dzisiejszych czasach.
11 komentarzy Noszenie w chuście a rodzicielstwo bliskości
Monika Mo
Święta racja, rodzicielstwo to nie check lista, gdzie na górze obok imienia i nazwiska trzeba wpisać swój nurt. Po to mamy tyle różnych narzędzi, tyle źródeł wiedzy, by czerpać z nich to, co dla nas będzie odpowiednie, co będzie pasowało do nas i do naszego dziecka.
Marta - Zamotani.pl (author)
Rodzicielstwo to nie check lista – podoba mi się. Ale jednak Mamy często tak to traktują, do worka rodzicielstwa bliskości wrzucone są jeszcze pieluszki wielorazowe czy karmienie piersią. Już nie mówiąc o tym, jakie warunki trzeba spełnić by być eko-mamą. Ja bardzo nie lubię się ograniczać do jednej filozofii, nurtu. Tak jak napisałaś, trzeba umieć czerpać to, co dla nas będzie najlepsze, co sprawdza się nam a nie innym.
Ala
Bardzo tendencyjny tekst! Zrownywanie tych co nie nosza z rodzicami co „nie chca odp na potrzeby dziecka”???? Ze nie lubia dbac o swe dzieci i „zle sie czuja w rodzivielstwie”?na serio??? Chyba sie troche Pani zagalopowalo…ja nosze w chuscie ale te zdania mnie zszokowaly.
Marta - Zamotani.pl (author)
Mnie to nie szokuję, bo się spotykam naprawdę z różnymi modelami rodzinnymi, każdy ma inne potrzeby. Są też tacy rodzice, którym bardzo trudno jest być tym rodzicem. I oni są nieakceptowani. Pomimo, że są najlepszymi rodzicami dla swojego dziecka, bo to właśnie oni a nie ktoś inny.
Anita
Sęk w tym, że wszyscy propagatorzy rb mówią, że nie ma żadnych warunków i nie ma zasady „wszystko albo nic”. Takie sztywne ramy narzucają dwie strony – albo ci, którzy błędnie rozumieją rb i je praktykują, albo ci, którzy też błędnie rozumieją, ale przez to nie praktykują. Dlatego mnie w każdej wymianie zdań, zwłaszcza tej na forach i grupach rb, dziwi, że rodzice z jednej strony myślą, że coś wyznają, a z drugiej nie znają podstaw, które w tym przypadku oznaczają tylko wolność w wyborze. Ja niestety nie mogłam nosić w chuście, ale czuję się taka bliskościowa, że hej!:)
Marta - Zamotani.pl (author)
Dokładnie tak, rb jest zazwyczaj źle rozumiane, nawet ja na początku miałam zupełnie inny obraz rb niż teraz. I tak jak piszesz, jedno nie wyklucza drugiego. Można nie nosić w chuście, nie karmić piersią a być bardzo blisko dziecko. Chusta czy kp to po prostu najłatwiejsza droga, ale nie jedyna. Ani też nie dająca gwarancji sukcesu jeśli inne rzeczy nie idą w parze. Dla mnie najważniejsze to robić coś z zgodzie ze sobą, być autentycznym. Nie szukać na siłę dróg, tylko dlatego, że w danym momencie są na fali. Można się inspirować, ale umiejętność czerpania z życia to co potrzeba jest cenniejsza niż tkwienie w jednej filozofii. Z filozofią jak z religią, zawsze napotka się jakieś ograniczenia. A to moim zdaniem niepotrzebne. Często też ludzie myśląc o rb, myślą, że dziecko może wszystko a to też nie tak. Co innego dać dziecku przestrzeń do rozwoju i podejmowania własnych decyzji, co innego potrafić ustalić z nim zasady i granice, których dziecko potrzebuje. Rb to moim zdaniem źle rozumiana wolność.
Anita
Marta, nie mogę się zgodzić z ostatnim zdaniem. W rb bardzo dużo mówi się o granicach i równowadze. Źle rozumiane rb, to źle rozumiana wolność. Natomiast rb samo w sobie to przede wszystkim empatia i dążenie do równowagi i wolności.
Marta - Zamotani.pl (author)
Ja właśnie to miałam na myśli. Dla mnie źle rozumiana wolność w rb to przysłowiowe: niech se robi co chce, to tylko dziecko. Natomiast w podstawach rb wcale nie chodzi o wolność, a przynajmniej nie ona jest najważniejsza.
Ania
Jest jeszcze jedna rzecz. Najważniejsza chyba. Bliskość dla każdego oznacza co innego. Zarówno dla dużego jak i małego. Są dzieciaki przytulanki, w naszym języku „tulaski”, a są i takie, które tego nie lubią i unikają. I już od niemowlęcia wolą być nieco w oddali. I tę potrzebę dystansu należy uszanować, a bliskość budować inaczej. Bo bliskość to nie tylko bliskość fizyczna. To bliskość w relacji. Przytulanie i noszenie z głową pełną myśli o tym, że coś nas omija, że życie przechodzi obok, bądź serce pełne frustracji, prawdziwej bliskości nie dają. Za to uśmiech przepełniony miłością, podczas zmiany pieluchy, czytanie wierszyków, jakby się było w teatrze, czy gadanie do maleństwa, jakby było najlepszym kompanem, jest bliskością najwyższą, bo buduje poczucie bezpieczeństwa w relacji i poczucie całkowitej akceptacji. A to tylko złudzenie, że maluszki tego nie potrzebują, bo nie rozumieją, że przyjdzie jeszcze na to czas. Nie ma czasu. Trzeba chwytać każdą chwilę i z każdej się cieszyć. Moja pierwsza córka nie lubiła nigdy bliskości. A teraz ma 15 lat i mimo, że nie da się pogłaskać ani pocałować nawet w policzek i od wielkiego święta, przychodzi radzić się w wielu ważnych dla Niej kwestiach i przeżywa swoje, trudne bądź co bądź w tej chwili, życie ze mną i Jej Tatą. Za to wszystko mała półroczna łotrzyca, jest tulaśna niemożliwie a mała psiczka za jednego buziaka oddałaby tygodniową porcję karmy. Boże, chroń królową! 😉
Ania
I proszę Państwa! To wszystko bez nurtu rb, który podobnie jak każdy inny „nurt” jest mi absolutnie obcy i z zasady odrzucany. Ot, po prostu nie znoszę nutrów. Bo jak powiedział kiedyś Norwid „z nurtem płyną tylko śmiecie, a do źródeł płynie się pod prąd”. Od razu przepraszam wszystkich „nurtowców”. Ja po prostu nieokrzesana rebeliantka jestem 😉
j
to akurat powiedział Herbert i chyba coś innego miał na myśli