Nie ma wątpliwości, że Wietnam jest krajem wielodzietnym. Widać to bardzo wyraźnie, bo ulice są pełne małych dzieci. Nie są one jednak pozostawione same sobie. Najczęściej towarzyszy im matka. W Wietnamie dzieci są tłem wszystkiego, widać, że są z rodzicami. Biorą udział w różnych aktywnościach rodziców, także tych zawodowych. Bez względu na to wszystko, to kobieta odgrywa kluczową rolę w rodzinie – jednoczy ją. To właśnie ona jest odpowiedzialna za budowanie ogniska domowego, godząc to często z ciężką pracą.
Good morning, Vietnam!
To, co jest zaskakujące, to możliwość zabrania ze sobą dziecka do pracy. Jeśli mogą to robić, robią to i nikogo to nie dziwi. W zasadzie trochę nie mają wyboru, ponieważ Państwo i ich styl życia, trochę nie daje im innych możliwości. Matki muszą sobie radzić same. Dlatego umiejętność noszenia dzieci i bycia blisko nich jest ich elementarną potrzebą, której szybko się uczą. Początkowo krygowałam się trochę, by je tak mocno obserwować lub co gorsza podjeść i zrobić im zdjęcie. Nigdy nie wpadłabym na to, by fotografować na ulicy inne matki jak noszą swoje dzieci. Ale sposób w jaki to robiły, rozczulił mnie.
Z tego co udało mi się zobaczyć przez ten czas, wietnamki nie używają chust. Noszą głównie w ręcznie szytych nosidłach typu Mei-Tai, chociaż nigdy nie widziałam w nich noworodka. I szczerze nie mam pojęcia co z nimi robią.
To, co robią na pewno to się nie zadręczają. Nie oceniają się i nie porównują z innymi. Zwyczajnie nie mają na to czasu, żyją swoim życiem i noszą swoje dzieci najlepiej jak potrafią, zgodnie z kulturą w jakiej żyją. A ponieważ ich głównym środkiem transportu są skutery (w Sajgonie na 8,5 mln mieszkańców zarejestrowanych jest 7,4 mln skuterów), jeżdżą na nich razem z dziećmi. Robią to od zawsze. Nikt się tam nie zastanawia nad bezpieczeństwem i jakością transportu. U nas by to nie przeszło. Już widzę matkę w chuście na skuterze, na ulicach Warszawy. To byłoby wydarzenie.
W Wietnamie często jest tak, że oni pracują całymi rodzinami. Dlatego naturalne jest, że ich dom jest najcześciej też miejscem pracy. To może być wszystko, sklep, myjnia, bar. Toczy się więc życie rodzinne i zawodowe. I naturalne dla nich jest wtedy to, że są tam dzieci i inni członkowie rodziny. To Ty tam jesteś gościem i musisz uszanować ich prywatność. Więc jeśli korzystasz z toalety i myślisz, że jesteś w miejscu publicznym, to nie do końca tak jest, bo nagle ta toaleta okazuje się czyjąś prywatną łazienką z jego osobistą szczoteczką do zębów. I jeszcze jedno, do tych ich prywatnych toalet, nie można wchodzić w butach. Oczywiście, możesz wejść i nikt Ci tam nie zwróci uwagi, ale ja lubię uszanować zwyczaje.
Na zdjęciu poniżej czekamy w kolejce do toalety na stacji benzynowej, boso.
Najwięcej matek noszących swoje dzieci, zobaczyłam w górach Sapa. To było bardzo kolorowe i folklorystyczne doznanie. One tam z dziećmi chodzą wszędzie, sprzedając przy okazji swoje ręczne wyroby.
Sapa to miasteczko położone na północy Wietnamu i to było jedno z miejsc, które zauroczyło mnie pod każdym względem. Tam wszystko płynie swoim tempem, ludzie żyją w zgodzie z samym sobą i otaczającą ich przyrodą. Widoki z pól ryżowych rozciągają się dookoła, tworząc niepowtarzalny klimat. Podczas wędrówki w górach natrafiliśmy na szkołę. Pierwsze co mnie zdziwiło, to że nie zobaczyłam żadnego nauczyciela, ani osoby dorosłej. Dzieci chyba miały przerwę. Starsze dzieci opiekowały się tymi młodszymi. Wszystkie były bardzo spokojne i ufne. Nie robiliśmy na nich żadnego wrażenia.
Mijając sąsiednie wioski, kiedy tylko mogłam zaglądałam do ich domów, bo bardzo interesowało mnie ich lokalne życie. Ciekawe jest to, że oni żyją bardzo spokojnie. Zazwyczaj po prostu siedzą, zamyśleni. Obserwują. Zdecydowanie żyją chwilą i na pewno nie wiedzą, co to pęd życia, w którym my ciągle uczestniczymy. W jednym z domów udało mi się sfotografować ojca, który usypiał dziewczynki oglądając telewizję. A może mi się po prostu wydawało, że trwa usypianie. A oni mogli po prostu być blisko razem. W Wietnamie jeśli widzę rodzica i dziecko, to już mnie nie dziwi, że są przyklejeni do siebie.
Wydaje mi się, że wietnamscy rodzice się tyle nie zastanawiają. Nie wybierają modelu wychowawczego. Nie są w żadnej ideologii. Potrafią słuchać natury dziecka i swojej. Wielodzietność ich nie przeraża. Ani nie jest niczym wyjątkowym, że w rodzinie jest 3-6 dzieci. Ich tradycyjny model rodziny, wynika z konieczności przetrwania, tego co doświadczyli w trakcie wojny. Matka nie ma dużego wsparcia, może liczyć tylko na samą siebie, lub tyle ile może pomóc rodzina. Nie mają urlopu macierzyńskiego i nie mają też instutucji w postaci żłobków, czy przedszkoli. Dlatego noszenie dzieci w nosidłach, to nie jest ich wybór, ani decyzja, taką jak my podejmujemy w Polsce. One się nie zastanawiają, jaka chusta, jaka pozycja. Biorą co mają, co uszyły, co dostały od kogoś, co było w domu i traktują jak narzędzie. To ma działać. I ma im pomóc.
Podróż do Wietnamu uderza we wszystkie zmysły. Pierwsze dni czujesz się jak na karuzeli, widzisz, słyszysz i czujesz wszystko. Węch musi się szybko dostosować. Wszystko co widzisz, jest prawdziwe, nawet jeśli Ci się wydaje, że tak nie jest. Po dwóch dniach przestajesz się dziwić, przyjmujesz sytuację. Akceptujesz zapachy docierające z różnych części miasta i ulic. Nie dziwi się kobieta myjąca głowę na ulicy. To co obowiązkowo trzeba spróbować, to po pierwsze kawa. Nikt nie robi takiej kawy jak Wietnamczycy. I koniecznie, zamów i zjedz zupę Pho bo. Smacznego!
Wyprawę do Wietnamu dla moich przyjaciół i dla mnie skleiła – Relaksmisja.