Właśnie mija rok, odkąd zamknęli nas w domach na dwa tygodnie. Nikt się tego nie spodziewał. Większość z nas myślała, że to tylko chwilowe. Tymczasem minęło 365 dni pełnych zaskakujących zwrotów akcji. To rok czekania i zamrożenia. Siedzenia jak na bombie.

Ludzie stracili pracę, przez social media przeszło o tym wiele historii i przechodzi dalej. Potracili bliskich, zabrała ich nie tylko pandemia, działy się różne inne tragedie. Depresja też zebrała swoje żniwa. To wszystko jest bardzo trudne i przygnębiające. Nic dziwnego, że czujemy się bezradni. Z poczuciem związanych rąk i brakiem możliwości.

Pandemia zmieniła bardzo dużo. Problem w tym, że zrobiła to na obszarach po których nie spodziewaliśmy się strat. Dla mnie to przede wszystkim uderzenie w społeczeństwo. To jakby próba rozwalania tego systemu od środka. On nie był doskonały, ale był. A teraz nie mamy już nawet co zrobić by był chociaż w połowie taki jak przedtem. Zaczyna docierać do mnie, że próbujemy przetrwać w atawistycznej transformacji tęsknoty za starym życiem, które już nigdy nie wróci. Nie mam na myśli niczego złego, po prostu wiem, że to co będzie już nigdy nie przypomni tego co było. Zmiany i straty wpisane są w tę podróż. Czekanie na powrót tego, co było przed, to strata czasu i pogrzebane nadzieje. 

Wiem, jak to jest, kiedy kurczowo trzymamy się starych narzędzi, które dawały nam wcześniej poczucie bezpieczeństwa. To jakby wisieć na trzepaku głową w dół i uwolnić nogi. Zaufać, że upadek nie będzie bolesny, ale konieczny. Potem każdy z nas powinien zatroszczyć się o obszary, które są dla niego priorytetem. I to dla każdego z nas będzie zupełnie co innego. Ponieważ każdy z nas ucierpiał w pandemii na zupełnie innych płaszczyznach. A są też tacy, nieliczni, którym udało się na tym wzbogacić.

Kiedy myślę o tym co nas spotkało przez ostatni rok, to tak naprawdę widzę w tym wszystkim totalny przypadek. Nie doszukuję się w tym ukrytych znaczeń, bo ich nie ma. Świat przez wieki zmieniał się w zaskakujący sposób. Pandemia, która nas spotkała, choć chciałoby się powiedzieć: „Niemożliwe!”, nie jest niczym zaskakujących. Po prostu jest teraz. W naszych czasach. Jest dziś, jest tutaj! Powoduje zmiany. Zmienia nasze prace, nasze codziennie funkcjonowanie, zmienia relacje i przez przypadek tworzy zupełnie nowy świat. 

Odnoszę wrażenie, że tkwimy w zamrożeniu, ktoś nas zahibernował jak w „Seksmisji” a my obudzimy się za chwilę wyczekując cudu. „Bocian, patrz, bocian, jak on żyje to znaczy, że my też możemy”. Wierzę, że możemy. Ale najpierw pozwólmy sobie na przejście żałoby. Pożegnajmy się z utraconym życiem, z tym co było kiedyś. Dopiero wtedy będziemy mogli otworzyć się na nowe. Jesteśmy zawieszeni pomiędzy nadzieją, że zaraz wszystko minie i wszyscy wrócimy do tego co było w roku 2019,  a poczuciem, że jednak dziś jest kolejny dzień pokłosia roku 2020 i dalej nie możemy nic zmienić. Też byłam w tym zawieszeniu, ale już nie jestem.

Jakiś czas temu powiedziałam sobie dość. I zaczęłam zmiany od siebie. Patrzę co mi się sprawdza i czego potrzebuję. Nie robię już rzeczy, które robiłam wcześniej, które marnowały moją energię i doprowadzały do stresu. Nauczyłam się odpuszczać i luzować. Nauczyłam się dbać o swoje granice. Kiedy w mojej głowie czuję “nie”, nie robię “tak”. I na odwrót. Wiele rzeczy robiłam wbrew sobie, a potem walczyłam z poczuciem krzywdy. Wystarczyło przestać. Oczywiście wcale nie jest to takie proste jakby się wydawało i wielokrotnie wracam jeszcze do starych zachowań i działań. Ale coraz częściej orientuję się, że coś jest nie tak i potrafię zawrócić. Zostawiam to na co nie mam wpływu i co nie zależy ode mnie i idę dalej. Pozwalam innym wziąć za to odpowiedzialność, ale też staram się być odpowiedzialna za siebie. Mam świadomość, że gdyby nie pandemia to nie znalazłabym tak szybko powodów, by zacząć się nad tym wszystkim zastanawiać. Nie patrzę już na to co straciłam, tylko na to co zyskałam. I co jeszcze mogę zyskać. Idę cały czas do przodu, to ja mam kontrolę nad sobą już nie pozwolę zamknąć sobie głowy. Wybieram wolność.