Bardzo dobrze pamiętam swoją pierwszą chustę i swój pierwszy raz. Byłam wtedy świeżą mamą 4,5 miesięcznego, dość dużego chłopca. Dawno już minął etap leżenia w wózku na spacerze. Z każdym dniem synek wymagał coraz więcej uwagi i noszenia. A że nie raczkował, nie siedział, nie spał za wiele i nie potrafił się sam sobą zająć, byłam wykończona. Znam dobrze ten stan, bo wtedy przychodzi do głowy myśl. A może chusta?

Miałam wówczas w domu chustę, którą dostałam w prezencie od koleżanek. Leżała sobie cichutko w kącie, czekając aż ktoś ją w końcu dostrzeże. I pewnego dnia postanowiłam, że chusta uratuje moje życie. Zawiązałam się pokracznie i nawet wyszłam z domu. Z ledwością dałam radę zawrócić. Miałam wrażenie, że wszystko mi się wyślizguje z rąk, dziecko i chusta.

Dziś dobrze wiem, co zrobiłam nie tak. Wtedy jednak po tej jednej próbie porzuciłam dalsze. Wolałam poczekać na nosidło. Taka była moja decyzja. Nie mam w sobie żalu, że nie spróbowałam znowu. Nie szukałam pomocy. Nie byłam wówczas doradcą. 12 lat temu nie wiele było jeszcze informacji na ten temat. Instynktownie czułam, że zaczęłam zbyt późno. Choć dzisiaj wiem, że wcale nie o to chodziło.

Kiedy zaszłam w drugą ciążę od razu wiedziałam, że bez chusty nie dam sobie rady. Rodząc córkę, synek nie miał jeszcze nawet 3 lat. To był bardzo intensywny czas uwagi. Praktycznie niemożliwy do podzielenia pomiędzy dwójkę dzieci bez żadnego wsparcia. A taką sytuację sobie zafundowałam, nie puszczając synka do żłobka. Tak przetrwałam sama z dwójką małych dzieci kilkanaście miesięcy. Słowo “przetrwanie” niesie tutaj szczególne znaczenie. Pewnie bez wsparcia mojego męża, który robił co mógł. I mojej mamy, która była u mnie tyle ile mogła. W ogóle nie dałabym rady. 

Dlatego dopiero przy drugim dziecku mogłam powiedzieć. Chusta uratowała moje życie. Dosłownie.

Dziś wiem, bo dużo czuję i dużo obserwuję. Dziś wiem, że chustonoszenie drugiego dziecka oraz jednocześnie kurs doradcy noszenia, który robiłam z 2 miesięczną córeczką przy piersi uratował mnie od depresji. Jestem o tym przekonana, że to mi dało moc. Moc przetrwania z dwójką małych dzieci z licznymi wyzwaniami rozwojowymi. Jeszcze wtedy kompletnie nie wiedziałam, że buduję tym sposobem warsztat do pracy z rodzicami. Dzięki temu, że nie nosiłam synka, a z córką mi się udało. Skierowało mnie to na nową drogę zawodową w której potrafiłam zobaczyć każdą mamę w potrzebie, nie patrząc na swoje oczekiwania jako doradcy.

To doświadczenie z pierwszym dzieckiem i brakiem decyzji o nauce chustonoszenia, bardzo mi pomogło w mojej pracy. Dzięki temu rozumiem różne potrzeby i widzę inne możliwości. I nie idę tylko jedną drogą. Chusty otworzyły przede mną liczne pasje i idee. Jadłam to łyżkami. Skupiając się na wszystkim, ucząc się wszystkiego. Budowałam sobie wachlarz wystarczającej kompetencji. Każda nowa dziedzina z obszaru macierzyństwa była dla mnie ciekawa i odnajdywałam w tym coś dla siebie.

Teraz mam czas i zasoby by móc się tym z wami dzielić. Zdarza mi się pomóc, coś ułatwić. Mam wówczas z tego ogromną radość. Kiedy przychodzicie do mnie i mam okazje was wesprzeć, biorę tym samym coś dla siebie. Nigdy nie byłam skromna, więc mogę śmiało powiedzieć, że to ogromna satysfakcja kiedy widzę, że to co robię się sprawdza. I widzę w swojej pracy i chustach zdecydowanie więcej.

I kiedy na wasze pytania dotyczące noszenia moich dzieci. Odpowiadam. Syna nie nosiłam wcale, za to córka była idealnym noszeniakiem. Nie wszystko zależy od nas. Tak wiele zależy od naszych dzieci.